Sajgon - wisienka na wietnamskim torcie

Ostatnio raczyłam was moimi, a w zasadzie naszymi wspomnieniami z wycieczki do Sapy. Tym razem będzie mniej ekstremalnie, ciepło i bardziej sympatycznie, bo zaraz po Sapie wyruszyliśmy w cieplejsze miejsca. Zarówno ja, jak i Darek niecierpliwie czekaliśmy na ten moment. Miał duże szczęście, bo dwa dni, które spędził w Hanoi były wyjątkowo ciepłe, ale grudzień trudno było zaliczyć do przyjemnych miesięcy na północy Wietnamu. W Polsce pogoda w grudniu może nie była najgorsza, ale nie oszukujmy się 33 stopnie, jakie oferował nam Sajgon brzmiało dużo lepiej. Pomimo tego, że podróż z Sapy była męcząca i my raczej nie wyglądaliśmy na nowo narodzonych, szybko musieliśmy przepakować torby i jechać na lotnisko. Pech chciał, że w akademiku znowu odcięli wodę i nie mogliśmy wziąć nawet prysznica… Fajnie się zaczyna nie? Teraz, gdy siedzę w domu i ogrzewam się pyszną, jaśminową herbatką prosto z Wietnamu, termometr wskazujący 33 stopnie wydaje się totalną abstrakcją. W Poznaniu mamy -4 stopnie, do tego śnieg, a ja, gdy wychodzę na zewnątrz dygocze z zimna. Oczywiście ubrana jestem tak ciepło, że wyglądam jak bałwanek. Co mnie podkusiło, żeby wracać do kraju w połowie zimy? No dobra… nie można być ciągle na wakacjach;) W sumie powroty też mają swoje plusy. W mieszkaniu mamy ogrzewanie, a biorąc pod uwagę fakt, że w Hanoi bywa teraz naprawdę zimno i brak tam grzejników, radość ma jest naprawdę ogromna! Jeszcze jedno – w końcu mam kuchnię, piekarnik i możliwość ugotowania oraz upieczenia czegoś pyszniastego! Wczoraj robiłam mule, a dzisiaj grzyby, kurczaka po meksykańsku i upiekłam ciasto marchewkowe (wyszło pyszne, z serkiem mascarpone i orzechami...)!



Zacznijmy jednak wspominanie… Z akademika, gdzie zostały wszystkie nasze torby, wyruszyliśmy na poszukiwanie taksówki, co nie jest takie łatwe o 8 rano. Dopiero po fakcie zainstalowaliśmy Ubera, a więc opieraliśmy się tylko na lokalnych taksówkach, które za podwózkę na lotnisko chciały 350-400 tysięcy, czyli 70-80 zł… W końcu tekstem (wypowiedzianym oczywiście po wietnamsku): ale ja znam wietnamski, to może miej;) Pojechaliśmy za 260 tysięcy.

Takie dziwne karty pokładowe... Lecieliśmy VietJetAir - tanie linie lotnicze. Zwykły bilet bez żadnych toreb, tylko z bagażem podręcznym kosztuje 17 USD. Oczywiście dostępne są też takie za 10 USD, ale trzeba kupić trochę wcześniej. Niestety takie ceny oferowane są zwykle tylko przez internet, a tutaj trzeba jeszcze doliczyć różne, dodatkowe koszty. Lot z Hanoi do Sajgonu trwa mniej więcej 2 godziny, ale są też inne opcje, które postaram się kiedyś opisać.
Przypomniał mi się dworzec w Poznaniu.... Oczywiście nie nowy chlebaczek, ale starsza wersja, za czasów, gdy jeszcze jazda pociągiem była dla nas opłacalna...
Lot samolotem był koszmarny! Ciasno – to najbardziej przeszkadzało Darkowi – i te ciągłe turbulencje, które naprawdę były nieprzyjemne. No, ale dolecieliśmy! Teraz trzeba się dostać do centrum Sajgonu. Tutaj pojawia się mała rada, dla wszystkich, którzy chcą zaoszczędzić, nie mają tony bagażu, ale nie chcą też jechać lokalnym autobusem: Wysiadacie z samolotu i wychodzie poza teren lotniska. 900 metrów od wyjścia taksówka kosztuje dużo mniej i można zjeść coś w dobrej cenie. My w Wietnamie korzystaliśmy albo z Ubera albo Grabtaxi. Ceny taksówek niestety są wyższe niż w Polsce, więc warto szukać alternatywny.

Jedzonko zaraz obok lotniska... KFC jest wszędzie!
Przejazd z lotniska (a raczej z pobliskiej okolicy) do hotelu i już wielki szok - takie murale proszę Państwa!
Mandarynki?
Cały Wietanam to sygnalizacja z licznikiem. Super sprawa, chociaż nie zawsze działała. Gdzieś widziałąm taką trzy cyfrową...
Uporządkowane kable -czy to wciąż Wietnam?
Gdy tylko dotarliśmy do naszego hotelu udaliśmy się na spacer po mieście. Mieliśmy zaledwie 30 godzin, żeby chociaż trochę poznać to miasto. Sajgon nas zachwycił! W porównaniu z Hanoi to raj! Chodzi mi tutaj głównie o czyste ulice, miejsce na chodniku dla pieszego. W Hanoi nie jest to takie oczywiste. Nic dziwnego, że to Sajgon uważany jest za ekonomiczną stolicę Wietnamu! Bardzo przypomina zachodnie metropolie. Udało się nam też zjeść najlepsze Banh Mi w Wietnamie, a przynajmniej tak wspomina je Dariusz. Wtedy też po raz pierwszy spróbował tej najlepszej na świeci kanapki i jednocześnie uznał ją za najlepszą wietnamską potrawę (Ja tam wolę Pho). W Ho Chi Minh, bo taka jest oficjalna nazwa Sajgonu znaleźliśmy też najlepszy i najtańszy koktajl z prawdziwych owoców, a nie z soków! Za niecałe 4 zł dostaliśmy 400 ml świeżego koktajlu – kocham to miejsce! Oto kilka fotek z pierwszego, nocnego spaceru…

Pierwszy spacer - pierwsze zachwyty. Czysto, nowocześnie, przejrzyste niebo, ciepełko!
Nie ma jednak znaczenia, czy to północ, czy południe - ruch drogowy to dramat!
Czysty, piękny, romantyczny skwerek...
Pani przygotowuje dla nas napój z trzciny cukrowej - nuoc mia.
Wygląd nie zachwyca, słodkie piekielnie, odczuwalny lekki posmak ogórkowy, ale orzeźwia nieziemsko!
Ah te zachody słońca...
Najlepsze banh mi w Wietnamie?
Babura od kotlecików do banh mi
McDonald? Spokojnie, była też wersja oryginalna - jedyna w Wietnamie.
Jak dekoracje to na bogato!
Drugi dzień pobytu w Saigonie obfitował w zwiedzanie. O 20 mieliśmy samolot dalej i nie chcieliśmy tracić czasu. O 9 rano, spakowani i po śniadaniu poszliśmy zwiedzać. Nie weszliśmy do każdego muzeum, ale obeszliśmy chyba całe ścisłe centrum. Oto galeria z opisami tego, co udało się nam zobaczyć.

Widok z hotelu (ale nie z naszego pokoju - na całe szczęście)
No i się zaczęło szaleństwo na punkcie banh mi. Wersja śniadaniowa z herbatką w gratisie.
Najlepszy i najtańszy koktajl w życiu! 3 owoce za 20 000 VND, czyli jakieś 3,5 zł. Od tego dnia koktajl stał się naszym codziennym towarzyszem już od samego rana, ale jak wiadomo na jednym się nie kończyło!
Nowe spojrzenie na dekoracje świąteczne...
Wnętrze Świątyni Nefrytowego Cesarza
Z przekonaniem mogę stwierdzić, że na południu buddyzm ogdrywa większe znaczenie niż na północy. Zauważyłam tutaj większe podobieństwo do tego, co ma miejsce w Tajlandii, czyli olbrzymiej ilości wyznawców buddyzmu w świątyniach, którzy nie szczędzą pieniędzy na dary...
Najbardziej rozbudowany system sprzedaży różnego rodzaju wotum, jaki widziałam w Wietnamie
Każda ławka podpisana!
Wielki zegar na środku ronda
Piękny, zadbany i co istotne darmowy...
... z placem zabaw!
Szerokie, niezastawione chodniki
Ale ruch bez zmian!
Dinh Độc Lập
czyli Pałac Niepodległości
Cudowne drzewo!
Muzeum miasta Ho Chi Minh, czyli Sajgonu
Katedra Notre Dame
Poczta na bogato!
Wujaszka nie mogło przecież zabraknąć!
Budynek Opery 
Tak tak... tym można jechać!
Opera jest naprawdę piękna
Te palmy...
Ten plac wydawał się nie kończyć!

Targ wspaniałości!
Bia Sajgon najlepsze w upale
A może ślimaczka?
Postawiliśmy jednak na coś bardziej tradycyjnego...
...i poszliśmy na zakupy...
...wybór był ogromny
Taki Street Food Market to poezja!
Nie mogliśmy pominąć muzeum, które jest poświęcone Wojnom w Wietnamie. Powiem tak... było baardzo wietnamskie, jak filmy o wojnie kręcone w Stanach Zjednoczonych są amerykańskie, tak wszystkie rzeczy związane z tą tematyką, które pulikowane są w Wietnamie są wietnamskie... Trudno się temu dziwić, każda ze stron zawsze ma swoją prawdziwszą prawdę. Niemniej jednak miejsce to było chyba najciekawszym punktem naszej wycieczki po Sajgonie - oczywiście dla mojego męża. Ja przeszłam, poczytałam, obejrzałam, czasem zrobiłam wielkie oczy, ale kostka dała o sobie znać, więc odpoczywałam jak babuszka. Poza tym jak prawdziwy przewodnik opowiedziałam co nieco o historii Wietnamu, wyjaśniłam zawiłości i może zaciekawiłam męża?

Na jednym z pięter znalazła się wystawa przedstawiająca skutki zrzuconych bomb - nie były to tylko pourywane nogi, ale również dzieci urodzone z różnymi defektami.
Fragmenty bomb, które zniszczyły środowisko naturalne i były powodem narodzin tak wielu niepełnosprawnych dzieci
Zdeformowany płód w formalinie...
Wyniszczone środowisko naturalne
To jedno z najbardziej znanych zdjęć wykonanych w czasie wojny w Wietnamie. Oczywiście brakuje wzmianki o tym, że nagą dziewczynkę udało się uratować. Poparzenia przez bombę wciąż są widoczne na jej ciele, ale dzięki leczeniu żyje, ma teraz około 60 lat i mieszka w USA. Uratował ją Amerykański żołnierz...
Świetna imitacja!
Wiele osób, które spotykałam uważa, że Hanoi jest fajniejsze niż HCM. My z Darkiem mamy nieco inną opinię na ten temat. Niewątpliwie Hanoi to ciekawe miasto, ale pogoda na południu, dostępność świeżych owoców i przede wyszystkim czyste ulice mnie przekonują bardziej! Pewnie znajdzie się ktoś, kto powie: co ty bredzisz (w zasadzie można uznać, że już to usłyszałam, a raczej wyczytałam z mimiki mojje wykładowczyni z wietnamskiej uczleni, która pochodzi z południa, ale od lat mieszka na północy)! Może i jeden dzień to mało, ale ja pokochałam to miasto! Na pewno tutaj jeszcze wrócimy, bo jeden dzień to zdecydowanie za krótko. Cel jest jeden – południe Wietnamu na 2-3 tygodnie, a kto wie, może i dłużej;).

Co można przewieźć na motorku? - Wielki telewizor!
To się nazywa ozdoba!
Świątynia, której nie było na mapie... Znaleźliśmy ją spacerując po parku. Jest poświęcona pamięci wszystkich królów Hung.

Komentarze