Sapa - Święta w wydaniu ekstremalnym!

Ostatnie tygodnie zaliczę do najbardziej intensywnych w życiu! Tylko przed ślubem byłam tak bardzo zajęta. Podróżowanie, a co najważniejsze, planowanie tego podróżowania zajmuje dużo czasu i pochłania pełno nerwów. W zasadzie od początku grudnia, gdy tylko skończyłam zlecenia, zajęłam się planowaniem naszej podróży, bukowaniem biletów, hoteli itd. W między czasie chodziłam na zajęcia i starałam się czerpać jak najwięcej z życia w Wietnamie… Nasza przepiękna podróż dobiegła końca, ale to nie oznacza końca wpisów, a intensywny początek! W czasie naszego wyjazdu naprawdę wiele się wydarzyło:) Teraz w klimacie typowo zimowym, gdyż w Polsce jest biało, opowiem wam o Sapie, a jest o czym!

Idealny obrazek z Sapy. Zdjęcie zostało zrobione wiosnę, bo wtedy jest tam najładniej...


Dariusz przyjechał do Hanoi 22 grudnia. Na lotnisko jechałam trochę zdenerwowana, bo nie miałam z nim żadnego kontaktu odkąd miał przesiadkę w Doha. Na szczęście dotarł... a radość była nieopisana. Nasze zwiedzanie zaczęło się od spaceru nad Hoan Kiem... Kolejny dzień spędziliśmy tak bardzo intensywnie, że ja nadwyrężyłam sobie nogę. Wieczorem nie mogła już prawie chodzić. Wielka spuchnięta stopa dawała się we znaki, a przecież kolejnego dnia mieliśmy zaplanowany wyjazd i to gdzie! – do Sapy (dla niezaznajomionych z Wietnamem są to GÓRY). 24 grudnia, zaraz po zakupach na Starym Mieście, zawiozłam mojego męża do miejsca, w którym mieszkałam przez 3 ostatnie miesiące. Kolejne zaskoczenie (pierwsze to ruch drogowy – żona jednak nie ściemniała) – warunki nie najlepsze, ale idziemy zjeść coś pysznego i powalczyć o mobilny internet. Wieczorem udaliśmy się na kolację do polskiej restauracji. O ile Dariusz raczej nie stęsknił się za polskim jedzeniem, o tyle cała reszta nie mogła się doczekać. Oczywiście wiedzieliśmy, że to nie będzie typowe polskie jedzenie, a jego imitacja, ale żeby pierogi z kapustą i grzybami były pyzami z kapustą i grzybami – moja babcia dostałaby chyba zawału!

Szyld polskiej restauracji o nazwie "Pyza"
To miały być pierogi z kapustą i grzybami
Pierogi ruskie
Bardzo wietnamski kotlet schabowy
Kolacja zjedzona – spakowani - możemy jechać w góry! Na początku musieliśmy dojechać do autobusu. Niestety cudowny My Friend, u którego kupowałyśmy wycieczkę zapomniał nas oświecić, że 24 grudnia taksówki nie dojeżdżają do Starego Miasta, a do tego tłum, jaki gromadzi się w centrum to azjatycka masakra! Nie mamy zbyt wielu zdjęć z tego wydarzenia, bo śpieszyliśmy się na autobus, a moja noga ledwo dawała radę, ale proszę, tak wyglądają święta w Hanoi!

Tłumy na motorkach!
Co ja tutaj robię?
Fakt, że miałam do przejścia 2 km i to jeszcze w japonkach, o przepraszam wietnamkach, był dla mnie tragedią. Ledwo szłam, a więc nadarzyła się okazja, żeby wziąć Xich Lo, czyli coś takiego.

Xich lo
Dojechaliśmy pod miejsce spotkania i okazało się, że naszego autobusu tam nie ma, a na mnie czekał xe om, czyli motorkowa taksówka. Jednego wieczoru zaliczyłam dwa rodzaje pojazdów tak bardzo popularnych w Wietnamie! Jadę xe om, dojeżdżamy do małego busika i okazuje się, że właściwy autobus jest jeszcze w innym miejscu. Do tego Wietnamczyk, który mnie wiózł na motorku i kierowca autobusu zaczęli się podśmiewać, że z chorą nogą jadę do Sapy (nie wiedzieli, że rozumiem). Wsiadamy do busa, jedziemy przez zakorkowane centrum i przy kolejnym przystanku wsiadają Polacy! Człowiek nigdy nie wie, gdzie spotka rodaka:). W czasie naszego całego tripu po Wietnamie tylko w jednym mieście nie spotkaliśmy Polaków – Nha Trang, za to liczba Rosjan, była ogromna! Gdy dojechaliśmy do sleeping bus (zdjęcie poniżej), okazało się, że jesteśmy całkiem blisko akademika! Zła byłam straszliwie, bo straciliśmy dużo czasu i energii, a moja noga nie wiedziała gdzie jest. W sleeping bus należy zdjąć buty zaraz przy wejściu, masz kocyk, poduszkę i śpisz. Dla mnie miejsca było wystarczająco, ale Dariusz miał problem. Chociaż początkowo zakładałam, że może coś tam popiszę w autobusie, szybko zasnęłam… Dodam jeszcze, że na początku poprztykaliśmy się z kierowcą, a w zasadzie to on się na nas darł, a my odpowiadaliśmy równie pięknie po polsku. Chodziło oto, że zarezerwował miejsce dla swoich znajomych, których miał zabrać po drodze. Musicie wiedzieć, że w Wietnamie działa to tak: Masz znajomych w autobusie – nawet zboczy z drogi i cię zabierze, wysiądziesz i wysiądziesz tam gdzie chcesz;). Także po drodze sobie stawaliśmy i tak ktoś wsiadał i wysiadał, a kierowca jechał po serpentynach jak szalony. Na koniec podróży nie raczył nas poinformować, że to koniec i przez godzinę staliśmy ot tak po prostu na przystanku, oczywiście większość spała. W końcu wysiedliśmy z autobusu i taksówką dojechaliśmy do hotelu. Tam mogliśmy się przebrać i zjeść śniadanie. Moja noga czuła się odrobinkę lepiej, ale nie było to doskonałe samopoczucie.

Sleeping bus
W końcu po śniadaniu, ze sporym opóźnieniem wyruszyliśmy w góry. Miał być 4 godzinny trekking po okolicznych miejscowościach. Idziemy sobie drogą, jest raczej ciepło, aż tu nagle nasza przewodnik (lat 18) mówi, że skręcamy, no i widzimy ostre zejście w dół. Wszyscy zaczęli się śmiać i pytać, czy żartuje. Niestety nie żartowała. Mówię, że noga mnie boli, ona, że jak chce to mogę jechać xe om do wioski, w której będzie lunch, ale wtedy stracę całą wycieczkę. Myślę, okej, będę szła wolniej, ale dojdę. Po przejściu stwierdziłam: trzeba było jechać motorkiem! Droga była straszna! Góra - dół to pikuś. Tu skarpa, tam bajoro, błoto, wąskie zejście. Ja w nowo zakupionych trekkingach ledwo szłam, a lokalni biegali tam w klapkach! Na początku widoki były naprawdę ładne, ale po 30 minutach przestałam zwracać na nie uwagę, bo moje życie było ważniejsze!

Idziemy jeszcze niczego nieświadomi
Pierwsze zejście
Czy ja dam radę?
Na razie widoki piękne...
...zielono pod koniec grudnia
Panie, które nam pomagały zrobiły dla nas takie cuda.

Kobiety ubrane były w tradycyjne stroje

Niestety mgła zaczęła przysłaniać widoki
Mimo dużej wilgotności pola wciąż były nawadniane
Błoto nie mogło być jedynym utrudnieniem!
Co by przeszkód nie było za mało
.. i droga nie była zbyt łatwa
Jak te krowy tam dotarły?
Jednak istnieje jakaś prosta droga.
Ja chcę do domu!
Gdy dochodziliśmy do postoju, inni już go kończyli, więc nawet nie było czasu, żeby sobie odpocząć. To było chyba najgorsze doświadczenie w czasie mojego pobytu w Wietnamie! Miał być trekking, był hikking! Ja rozumiem, że dla miejscowych to żaden wyczyn – w naszej grupy szła kobieta z dzieckiem na plecach i jedna mała dziewczynka, a w wielu miejscach biegały małe dzieci (też w klapkach), ale ja mieszkam na nizinie! Niestety nie dotarłam na własnych nogach do miejsca lunchu… Musiał mnie zawieźć motorek, który prowadził chłopiec niższy ode mnie. Jechał jak szalony, a ja nie wiedziałam, co gorsze: skarpa, gdy idę, czy jadę! Ponieważ zaczęła opadać mgła, było mokro i zimno, a więc zmarznięta czekałam, aż reszta dojdzie na miejsce. Nie oznaczało to tylko lunchu, ale również ataku lokalnych mieszkańców, w tym dzieci! Musicie wiedzieć, ze tutaj każdą wycieczkę wspiera tabun kobiet i dzieci. Podają ci rękę, ratują dupsko, a potem musisz coś kupić. Oczywiście znają angielski;) Kobieta, która mi pomagała przyszła do mojego Dariusza i mówi: Pomagałam twojej żonie, kup ode mnie! No i kupiliśmy. Potem nasłali na nas cały tabun małych dzieci, które w szkole uczą się chyba tylko tekstów: kup dwa za 10, kup ode mnie, no kup, kup też ode mnie. Serce się łamało, bo dzieci wyglądały, jak pół sieroty. Ja trzęsłam się z zimna, a one w KLAPKACH! W końcu odpuścili, a po zjedzeniu lunchu znowu czekała mnie podróż motorkiem, co bym dotarła na miejsce. Cytując mojego małżonka: Majster jechał jak szalony. Wąska ścieżka, ledwo rower przejedzie, a on na motorku! Do tego był całkiem spory i w połowie drogi pod górkę, myślałam, że się sturlamy, bo maszyna nie wytrzymała tego nachylenia i cięzaru.


Robione ręcznie pamiątki i przy okazji najdroższe w całym Wietnamie
Nie mogło zabraknąć wujcia!
Niby taki koniec świata, a Wi-Fi było!
... i Fast food
Tak się wozi świnie w klatkach - "PIG TORPEDO!!!"
Z jednej strony turyści, a z drugiej zwierzęta.
Jak to możliwe, że przy takich temperaturach są tam palmy i owoce egzotyczne?
Dotarłam do homestay, gdzie mieliśmy spać. W opcji był też hotel, ale ile razy w życiu nadarza się taka okazja? Zatrzymaliśmy się u cudownej rodzinki z małą córeczką o imieniu Bom, która od razu zaciągnęła mnie do kuchni, gdzie były zabawki. Potem stanowiła rozrywkę dla moich współpodróżników. Było zimno, bo w takich domach nie ma ogrzewania, na dworze 5 stopni, w domu niewiele więcej, a więc non stop w kurtkach i czepkach ogrzewaliśmy się polską wódką, a potem happy water, którą podarował nam właściciel homestay. To było ciekawe doświadczenie, a właścicielka przyrządziła dla nas naprawdę pyszne dania.

Wnętrze homestay
Miejsce do spania
Bom - córka właścicieli.
Dzieci wiedzą o telefonach więcej niż dorośli
Zdjęcie ładne, ale selfie nie wyszło:)
Było zimno!
Drugi dzień przywitał nas zimnem i naleśnikami. W końcu, po 3 miesiącach jadłam naleśnika! Z rana rozpoczęła się też debata o tym, jak iść, bo ja od razu stwierdziłam, ze nie dam rady robić takiej samej trasy, a kilka osób miało zakwasy, mokre buty i zmęczenie w oczach. Podzieliliśmy się na 2 grupy. Trzy dziewczyny w asyście małych dziewczynek w klapeczkach poszły trudną trasą, a pozostałe 4 osoby, w tym ja, razem z przewodnikiem wybraliśmy wersję easy. No i w końcu mogliśmy popodziwiać widoki, narobić zdjęć i nacieszyć się tym pięknym miejscem! Potem znowu było naciąganie przy finiszu i lunch. Otoczeni mgłą, wracaliśmy busem śmierci, którego kierowca nie widząc nic na sto metrów wyprzedzał na wirażach:) Potem jeszcze mały spacer po Sapie, trochę street food, kawiarnia z kominkiem, gdzie jadłam pseudo sernik, zakupy i kolacja w hotelu. Na koniec sleeping bus i kierunek Hanoi! W przyszłym roku chyba nie będę tak narzekać na święta spędzone przy stole...
Poranek dzień drugi
Komu w drogę temu zmęczone nogi mówią NIE!
Małe przewodniczki
Tym razem można podziwiać wspaniałe widoki
i pozować do zdjęć
Ale pomoc też bywała potrzebna
Taki tam sklepik
Mąż wymyślił zdjęcie na skale i trzeba się wspinać...
...jakoś dało radę
Ten widok dał mi nadzieję, że banany mogą rosnąć też w Polsce
Tak to można zwiedzać!

Taki tam mostek
A tutaj dopiero się buduje
Na prowizorycznym opłata!
Dziewczyny, które wybrały wersję hard już prawie dotarły.
Dorosły człowiek, a polega na pomocy małych dzieci w klapkach - cała Sapa!

Komentarze