Chociaż opuszczaliśmy już ciepłe południe, wspaniałe słońce, cudowne Nha Trang, nie byliśmy wcale smutni, a to dlatego, że czekała nas podróż do Ha Long. Chociaż w Wietnamie istnieje coś takiego jak sleeping bus, a z południa na północ można też dojechać pociągiem sypialnym, my ze względu na małą ilość czasu wybraliśmy tanie linie lotnicze. W samolocie byliśmy jedynymi białymi lecącymi z Nha Trang, a w zasadzie z Cam Ranh do Haifongu. Lotnisko w Haifongu wyglądało jak Dworzec w Międzyzdrojach, czyli kiepsko. Polecamy wyjść poza obszar lotniska i tam złapać taksówkę, oczywiście targując się z kierowcą, bo to nie stolica, ani wielki Sajgon. Możemy też złapać autobus, ale tutaj nie istnieje pojęcie rozkładu, także może być ciężko. Nasza droga do Ha Long nie była standardowa. Większość turystów wybiera wycieczkę z Hanoi do zatoki, potem 1,2 lub 3-dniowy rejs statkiem, czasem również z noclegiem na statku, ewentualnie na wyspie Cat Ba. My z Haifongu udaliśmy się na wyspę, a dopiero potem "rejsowaliśmy" po zatoce.
|
To dopiero początek... |
|
"Chodnik" na wysokościach z widokiem na piękna plażę. |
|
Akuku! |
|
Gdy tylko dojechaliśmy do „portu”, od razu zaatakowało nas grono kobiet chcących sprzedać nam bilet na Cat Ba. Potem oczywiście próba wciśnięcia nam mapek, karteczek i napojów oraz jedzenia za masakryczne pieniądze. Udało mi się stargować banany, co uznałam za swój wielki sukces, gdyż było to drugie po Sapie miejsce, gdzie z turysty zdziera się miliony! Z bananami w ręku wsiadamy na speedboat’a, od razu 2 aviomariny i spać – mam chorobę morską, także nie było innego wyjścia. Dotknięcie ziemi było oczywiście wielką radością! Potem przeszliśmy do hotelu – 2 minutki od przystanku, ale po drodze 5 razy zaproponowano nam podwózkę:). Od razu wykupiliśmy rejs statkiem i powrót do Hanoi, a następnie wynajęliśmy motorek, aby pozwiedzać wyspę. Było naprawdę ciepło, więc wzięliśmy ze sobą tylko nasze kurki, do tego krótkie spodenki, kaski i w drogę. Mimo że na północy była zima, ja pluskałam się w wodzie, a Darek szukał krabów i innych paskudztw. Potem pojechaliśmy w głąb wyspy, gdzieś w nieznane… Zaczęło się ściemniać i robić zimno, a więc do centrum wracaliśmy z prędkością światła! Tutaj w przeciwieństwie do Nha Trang wypożyczenie motocykla było naprawdę bardzo tanie, bo zaledwie 60 tysięcy z pełnym bakiem. Wieczorna wycieczka "po centrum", czyli jednej ulicy skończyła się zakupieniem pereł, pysznymi owocami morza w żołądku, ciepłą czekoladą i… poznaniem rodaków.
|
Speedboat - koszt ok. 200 tysięcy za osobę, ale niestety nie pamiętam dokładnie... |
|
Poczekalnia! |
|
Nasza zdobycz! |
|
Ten piękny pokój kosztował nas 10 USD za noc, oczywiście za 2 osoby, ale na takich łóżkach zmieściłyby się cztery! |
|
A oto nasz widok z pokoju. Prawda, że fantastyczny? |
|
Kolejna odsłona Pho Bo z jaką miałam stycznosć w Wietnamie. Ta jest typowo morska - pełno glonów. |
|
Spokojne morze - miła odmiana po Nha Trang... |
|
Przypominam, że na północy Wietnamu trwała zima. Oczywiście nie jest to zima na miarę tej polskiej, ale bywało naprawdę zimno, zwłaszcza w nocy... |
|
Uśmiechnij się! |
|
Kolejna odsłona wietnamskich kasków - naprawdę chronią głowę:P |
|
Marzy mi się pobyt w takim miejscu... |
|
Poszukiwacz Dariusz... |
|
...i jego znalezisko |
|
Taka tam potrzeba zdjęcia na skałach. |
|
Rybacy pośrodku niczego... |
|
Targ przy przystani na Cat Ba |
|
Jak sie okazało parking był płatny i gdy tylko Wietnamczyk wyciagnał rękę zaczęliśmy uciekać:P |
|
Przez większość naszego pobytu w Azji Dariusz marzył o zjedzeniu banana prosto z drzewa. Niestety za każdym razem, gdy kierował takie pytanie do Azjatów, robili oni wielkie oczy i zaczynali się śmiać. |
|
Nasza droga w nieznane. |
|
Nie brakowało osuwisk, ale nie wystraszyło to ani nas, ani innych obcokrajowców podróżujących na motocyklach. |
|
Nasza maszyna:) |
|
Makaron smażony z krewetkami i krabem:) |
|
Ogrzewająca czekolada do picia. |
Rano pobudka o 7, śniadanie, bus do portu i znowu na statek. Tym razem wysunęłam większy kaliber - 3 aviomariny i od razu na pokładzie do snu. Ubrana jak Eskimos trzęsłam się z zimna, a mój mąż łaził i robił poniższe zdjęcia oraz wiele żałosny prezentujących moje złe samopoczucie, które wrzuciłam do folderu - ocenzurowane. Potem na środku zatoki mieliśmy przesiadkę! Dosłownie po trzęsącym się statku szłam ja – Barbara z chorobą morską. Wszystko się trzęsło, a ja musiałam zmienić statek! Co mnie podkusiło, żeby jechać do zatoki Ha Long? No tak... to jedno z najpiękniejszych miejsc w Wietnamie, to jak pojechać do Francji nie zobaczyć Wieży Eiffela lub w Krakowie nie pójść na Wawel, a więc jestem i muszę przetrwać! Najdziwniejsze było to, że na pierwszym statku trzęśliśmy się z zimna, a na drugim musiałam biec do łazienki, żeby się przebrać w coś lżejszego! Jak widać poniżej łapiemy promienie słońca… Na statku był zakaz jedzenia swojego prowiantu, ale my to olaliśmy wcinając Pringeallsy, które dzień w wcześniej kupiliśmy za 3 zł w sklepie przypominającym magazyn…
|
Wietnamska wersja naleśnika na śniadanie |
|
Jako, że nie jesteśmy przyzwyczajeni do jedzenia zup na śniadanie, co w Wietnamie jest standardem, wybraliśmy też jajko z bułką. |
|
Nasz pierwszy statek |
|
Dariusz fotograf! |
|
Coś widać w oddali! |
|
Baburka po środku niczego? |
|
Sklep na wodzie... |
|
Nagle podpływa motorówka, przesiadka i w drogę. |
|
i w drogę! Tak bardzo Wietnam! |
|
Statek od środka. |
|
Przesiadka już blisko... |
|
Nowy statek! |
|
Łapiemy słoneczko! |
|
Uśmiech! |
|
Tak to mogę płynąć, chociaż i tak wolałabym podziwiać takie widoki z lądu... |
|
|
Ciepełko otulało moje zmarznięte ciało i od razu zrobiło się lepiej, ale gdy zbliżaliśmy się do portu i tak poczułam ulgę. Oczywiście wietnamskie realia są takie, jakie są i chociaż staliśmy 5 metrów od brzegu nie mogliśmy wysiąść, na początku trzeba było wnieść zakupy, a potem dopiero przewieźli nas na przystań. A na przystani tłumy! I tutaj mieliśmy mieć czas na zjedzenie lunchu, ale czasu nie było, a w pobliżu sprzedawali tylko lody i tak wcinaliśmy nasze banany, licząc, że po drodze będzie postój… No i był, ale miał on miejsce pośrodku niczego! Oczywiście był sklep, bo przecież trzeba trochę zedrzeć z turystów. Wyglądało to tak, że bus z miasta Ha Long, bo tam wysiedliśmy, zatrzymał się z tyłu sklepu i teoretycznie trzeba było przejść przez sklep, żeby wyjść z drugiej strony, gdzie bus miał na nas czekać... W tym sklepie ceny były 4-krotnie, a nawet 6-krotnie wyższe niż w innych miejscach. Sprytni Wietnamczycy! A na koniec jeszcze trochę pięknych widoków!
|
Już prawie ląd! |
|
Wspomniany sklep, gdzie wazy, zestawy do herbaty i tym podobne rzeczy były 6 razy droższe niż na targu w Hanoi, a wszelkie słodkie i słone rzeczy 3 razy droższe niż w Polsce... |
A gdzie zdjęcia z Wietnamczykami? Nie poznałaś nikogo władając tym językiem? Chyba po to uczymy się języka aby móc się bliżej poznać, prawda?
OdpowiedzUsuń