Wycieczka do Ninh Binh - napawamy się widokami i ciszą...

   Wycieczka! 8 października, godzina 7:00 - zwlekam się z łóżka, myję włosy i szukam ubrań odpowiednich na całodniową wycieczkę... 8:00 - po jakże obfitym śniadaniu składającym się z wietnamskich bananów i wafelków ryżowych pora wyjść. Wędrujemy grupą pod przejście śmierci (chodzi o zwykłe pasy, a tak je nazywamy, bo przejście przez nie do łatwych nie należy), łapiemy taksówkę, jak się okazuje najdroższą w Hanoi, ale wiadomo, człowiek uczy się na błędach. Dojeżdżamy na 2 minuty przed czasem, ale jak to bywa w Wietnamie i tak czekamy na autobus, który przejeżdża dopiero po 20 minutach, a może i 30. Wsiadamy jako ostatnie, bo autobus zbierał turystów spod ich hoteli, a my nie zaliczamy się do grupy hotelowej i same musiałyśmy przyjechać na miejsce. Na początku siadłam obok Wietnamki, ale dzięki Julicie, która wsiadła ostatnia i nie było już wolnego miejsca z tyłu, wylądowałyśmy dosłownie na masce:) Wejście było mniej więcej w 1/3 busika, a więc przednie siedzenia usytuowane były na tej samej linii co siedzenie kierowcy. Niezbyt wygodnie, ale jakie widoki! Nasz cel to Ninh Binh... jak się okazuje cudownie spokojne i do tego przepiękne miejsce.

Porcja zdjęć z podróży:
Droga jeszcze w Hanoi. Ten temat na pewno poruszę w jednym z wpisów, bo jazda i chodzenie po tutejszych drogach to nie lada wyczyn!


Niby odliczanie jest, ale niektórzy i tak jadą według własnych zasad.
Niestety nie wiem co to a budynek, ale wyróżniał się na tle innych
Autostrada! Przed wyjazdem zastanawiałam się, czy jest i okazuje się, że w Wietnamie są autostrady i to płatne!
Na autostradzie reklam więcej niż w Polsce
Trochę inne prędkości...
Jakaś plantacja wyłapana przez okno
Przystanek i na nim ładne drzewka.
   Po drodze zatrzymaliśmy się na parkingu przydrożnego baru, który był naprawdę "wypasiony". Wydaje mi się, że miejsce prowadzi ktoś z rodziny właścicieli biura podróży... Ceny zawyżone pod obcokrajowców...

Miejscowość kamieniarska. W co drugim domu było mnóstwo rzeźb i kamieni.
Nagrobki wietnamskie.
I nagle taki oto budynek! Na bogato!
Powoli zaczynają się góry...
Kominy, które wygladały niemal identycznie, jak góry.
   Celem naszej podróżny było odwiedzenie świątyni Hoa Lu. Jest to pierwsza świątynia wolnego Wietnamu. Musicie wiedzieć, że przez ponad 1000 lat Wietnam był zależny od Chin i stanowił jego prowincję. Dopiero w X wieku udało mu się odzyskać niepodległość i właśnie ta świątynia miała być pierwszym takim miejscem wybudowanym na zlecenie pierwszego króla wolnego Wietnamu. Trzeba przyznać, że to dość urokliwe miejsce, aczkolwiek zaniedbane.
   Chociaż Ninh Binh to popularny kierunek wśród turystów nie jest to prowincja, w której każdy ma za co żyć. Pod świątynią zaczepiały nas starsze panie sprzedające owoce. W naszej grupie nikt się nie skusił, ale pewnie w innych znalazło się wielu chętnych. Ludzie tutaj wychodzą z założenia, że każdy biały człowiek to Amerykanin zarabiający w dolarach, a więc 5 dolarów za pęczek bananów wydaje się małą ceną.

mie
Widok na bramę świątyni
Most na rzece prowadzący do bramy
Delta Rzeki Czerwonej
Piękne widoki na rzekę
I nagle na terenie świątyni pasą się bawoły...
Całkiem tu romantycznie...
Spacerujemy!
Kolejny zbiornik wodny
Chociaż w Wietnamie znaków chińskich nie używa się od niemalże całego wieku, w świątyniach wciąż zachował się ten element "kultury wietnamskiej".
Dużo turystów!
Smok i kadzidełka - standard świątynny
Jeden z ołtarzy w świątyni
   Kadzidełka + modlitwa = sposób na modlitwę w stylu wietnamskim. Z prośbą zwraca się nie do bóstwa, a do duchów swoich przodków. Wietnamczycy bardzo wierzą w duchy przodków, dlatego ołtarzyki znajdziemy w naprawdę najdziwniejszych miejscach.

Selfie musi być - z Anią i Magdą. Mam nadzieję, że spodoba im się to zdjęcie.
Powbijane kawałki szkła to "pułapka" na szczury, których tutaj nie brakuje.
Ah te widoki!
Niestety ta część była w remoncie i zdjęć jest mniej, ale wciąż wygląda to naprawdę ciekawie.
   Po zakończeniu zwiedzania świątyni udaliśmy się dalej na lunch. W pewnym momencie skończyła się normalna droga i miałam wrażenie, że nie dojedziemy, ale jak widać żyje... W czasie jazdy zdarzyło się coś, czego chyba na długo nie zapomnę. Niestety nie udało mi się tego uchwycić na zdjęciach, gdyż bus jechał szybko, a ja nie zdążyłam wyjąć aparatu.... Wyobraźcie sobie, że jedziecie autobusem i zaczyna się tunel i w tym tunelu stoją cztery konie! Nie uciekają, stoi i się pasą... asfaltem? Nikt ich nie pilnuje! Kwintesencja Wietnamu!

   Po lunchu przyszła pora na wycieczkę rowerową. Swoją drogą, kto ułożył taki plan wycieczki?! Na początku jedzenie, a potem wysiłek fizyczny?! Ale co tutaj dyskutować... Dobrze, że w ogóle wsiadłyśmy na ten rower, bo był jakiś problem z naszym rachunkiem. Rowery delikatnie ujmując; kiepskie. Bałam się, że nie dojadę, ale sam fakt, że po dłuższej przerwie wsiadłam na rower tak mnie cieszył, że zbytnio mnie to nie martwiło.

Droga niezbyt bezpieczna, bo podjazdy, kamienie i rowy, ale widoki zapierały dech w piersiach!
Świątynia obok której tylko przejechaliśmy. Najwidoczniej mało interesująca...
My rowerkiem, inni łódeczką, ale spokojnie i to przed nami...
Droga się skończyła, więc pora wracać.
   Tak mnie poniosła jazda na rowerze, że pierwsza dojechałam do autobusu! I dalej w trasę. Tym razem na łódki, a ponieważ ta część była już nam znana musielismy zmienić "port". Dwie osoby na łódkę i w drogę... Strach w oczach, bo woda brudna, nie lubię łódek i jeszcze ta choroba morska. Trochę bujało, więc nie czułam się pewnie, ale jakoś dałam radę. Dla widoków warto było trochę się postresować.

Wpływamy do jaskini...
Pani prowadzaca łódkę wiosłowała nogami! Nie rękami, a nogami! W sumie każda osoba tak tutaj robiła...
Jedno z niewielu zdjęć w jaskini, co wynikało ze złego naświetlenia, a raczej jego braku.
Tak to nietoperze! Trzymałam włosy:)
Uf! Światło na horyzoncie.
I nagle pośrodku niczego ktoś ma swój dom. Jeden na palach, drugi całkiem nowoczesny.
To chyba pod turystów...
Trochę rozmyte, ale musiałam wstawić. Reklama pośrodku niczego!
Kolejna jaskinia...

Na koniec filmik z łódeczki

    Gdy dopływaliśmy do końca, miła Pani z łódeczki okazała się niemiłym babskiem. Już na początku powiedziano nam, że to atrakcja opłacona i te Panie oraz Panowie dostaną pieniądze, ale przyjęło się, ze turyści dają napiwki i jeśli chcemy możemy to zrobić. Miałyśmy przy sobie 10 tysięcy i stwierdziłyśmy, że wręczymy je tej kobiecie, ale ona zbulwersowana powiedziała, że to za mało i chce 50! My niewzruszone stwierdziłyśmy, że nie ma takiej opcji, zresztą nawet nie mamy pieniędzy, bo wszystko było już opłacone. Pani znacznie zwolniła, ciągle powtarzała "Madame Madame" i była bardzo bardzo zła. Przewodnik skwitował jej krzyki i narzekania słowem 'sinh vien" - studenci, co miało jej dać do zrozumienia, że nas nie stać na taką rozrzutność... Inna para nie miała nawet jednego banknotu, a więc Pan bluzgał przez 5 minuty, oczywiście gdy już wyszedł z łódki. Dwie dziewczyny dały 50, ale też pojawił się problem, bo skoro wręczała jedna to dlaczego druga nie da tyle samo! 
     Jeśli kiedykolwiek będziecie w Wietnamie pamiętajcie, żeby uważać na takie sytuacje. Niektórzy potrafią wyrywać pieniądze z ręki, a każdy turysta w ich mniemaniu zarabia tysiące dolarów, także może wydawać na prawo i lewo. Białym zawsze podaje się wyższe ceny, dlatego warto chodzić do sklepów, gdzie cena podana jest na produkcie i zawsze trzeba się targować. Ja nie jestem w tym zbyt dobra, ale musicie uwierzyć, że czasem wystarczy głupi uśmiech, stwierdzenie: to za drogie, czy po prostu wycofanie się. Od razu cena idzie w dół. 
    W Wietnamie bardzo popularne wśród turystów jest wykupowanie takich wycieczek, gdyż tutaj komunikacja nie jest tak dobra, jak w Polsce, a ponadto samodzielne wykupienie takiego przejazdu na łódce byłoby naprawdę drogie. My za naszą wycieczkę zapłaciłyśmy 15 dolarów, ale wiemy, że niektórzy płacili za tą samą wycieczkę 30 dolarów. Wniosek z tego taki - nigdy nie akceptuj pierwszej stawki. Oczywiście nas było 7, ale nawet samodzielnie podróżujące osoby mogą uzyskać rabat.

Komentarze